Klip

sobota, 25 sierpnia 2007

Rozdział III - Godzina Zająca cz.1

III

Godzina zająca

Brnęli przez lasy dobre dwa dni, sypiając pod drzewami. Nie czuli lęku przed bandytami, bowiem każdy z nich posiadał umiejętności by z tarapatów wywinąć się bez draśnięcia... Bali się raczej tego, że lasy były tak puste.

Nikt ich nie zaczepiał i nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby w lesie znaleźli choć jedno zwierze...

Nera przypuszczała co się dzieje, reszta rozglądała się po okolicy wypatrując choć wróbla... jednej wiewiórki, szpaka, czy sarny.

Las pusty - upiornie pusty.

Drzewa zdawały się być zdrowe, wokół unosił się typowy dla mieszanych lasów zapach mokrej ściółki, a to znaczyło, że albo przypuszczenia długouchej były błędne, albo wróg stosuje jakąś nowa metodę.

Był wczesny ranek...

Godzina zająca.

Szarość niepodzielnie panowała na niebie, mgła i rosa tuż przy ziemi, a chłód i wilgoć wdzierał się w płuca.

Godzina zająca.

Kiedy nocne drapieżniki winny kłaść się spać, a dzienne dopiero ziewają wstając z legowisk, kosmate szaraki kryjąc się we mgle, ruszają na żer. Jedzą młode pędy spijając osiadłą na nich rosę, zaspokajając i głód i pragnienie, nie dając czasu wilkom. Wilgotna zimna mgła rozmywa ich woń i razi w nozdrza ospałych łowców.

Kiedy słońce nie wstało, a już widno, księżyc jak srebrny talerz rzucony w powietrze...

Godzina zająca.

Ale szaraków też nie ma... Wojowniczka nie zauważyła ani jednej pary długich słuchów wynurzających się z mgły by sprawdzić okolicę.

Pierwszej nocy, na skraju boru, na szczęście upolowała dla podróżnych dorodną łanię. Jej to starczyło. Krasnoludowi – nie. Rudzielec – nie narzekał... z resztą wystarczyło nań odpowiednio spojrzeć by zamknął się na resztę dnia. Sindeya była podejrzanie spokojna, a nowopoznany szlachcic trochę nazbyt wesoły.

Chcieli przyspieszyć lecz jeśli opowieści o chłopach i bandytach są prawdziwe, to niestety, mogliby zwrócić na siebie uwagę mknąc galopem, ona mogłaby czegoś nie usłyszeć, bądź nie przewidzieć... Poza tym nigdy nie wiadomo ilu może ich być i czy nie doszłoby do sytuacji, w której musieliby forsować konie.

W tym świetle cały świat wydawał się szary, by nie powiedzieć, że czarno-biały. Temu uczuciu towarzyszyło znudzenie, każdy z nich ziewał... no prawie każdy.

Było cicho...

To zły omen. O tej porze winni słyszeć nawoływanie budzących się wilków, bądź szelest traw. Żadnych borsuków, żadnych wiewiórek...

Za to pełno komarów, much...

Las w swojej zwyczajności wydawał się straszny. Te zwykłe konary, pnie, odrapane kory, uschnięte liście, paprocie, mchy i huby, krzewy i krzaki można spotkać wszędzie lecz cechuje je ta przewidywalna swojskość, wrażenie żywotności, wrażenie, że gdzieś zza listków jeżyn podróżników obserwuje kilka par maleńkich oczu, a z drzew witają ich śpiewy ptactwa.

Bez tego las wydawał się bezduszny...

Jak zwłoki.

Pusty szkielet oklejony skórą, czy raczej zakonserwowana w dobrym stanie mumia.

Ten las ogarnęła choroba, a Nera to wiedziała... czuła. Tu definitywnie coś jest nie tak i nie miała wątpliwości, że szaleństwo chłopów może się z tym wiązać. Z tego co zdążyła się dowiedzieć, to raczej głupotą byłoby atakować regiment armii swego kraju, uciekać do lasu, w którym nie ma śladu istot żywych i bratać się z bandytami, którzy przez lata ograbiali ich z majątku.

To szaleństwo...

Nie wiedziała, czy warto poruszać ten temat wśród innych, czy to nie wzbudzi ich podejrzeń i przez przypadek nie podsyci paniki.

I czemu uciekli do lasów gdzie nie ma żywności? To raczej niemożliwe by wybili całą zwierzynę, w tym ptactwo i co najważniejsze, nie zostawili po sobie śladów...

To było kluczem.

Przemierzali las dwa dni i nie natrafili na żadnego człowieka. Żadnego bandytę, żadnego chłopa, nawet ślad. Wsie się zbuntowały, sprzymierzyły z bandytami i siedzą w lesie tak, że nie słychać nawet deptanej gałązki? Niemożliwe...

Musieli gdzieś zniknąć.

Tylko gdzie? Jak? I najważniejsze... Dlaczego?

Był jeszcze jeden szczegół, który wojowniczka wykryła dzięki swym zmysłom i szkoleniu, a nie chciała ujawniać informacji, także by nie wzbudzać paniki.

Coś zakłócało jej poczucie kierunku. Dostrzegła to poprzedniej nocy gdy spróbowała skupić się na jednym krzaku, pamiętając, że siedziała twarzą na północ.

Po jakimś czasie straciła pojęcie gdzie tak naprawdę spogląda.

Nalegała by podróżować drogą... Wiedziała, że jeśli ktoś grasuje w lesie będzie miał ułatwione zadanie na nich napaść lecz była również pewna, że jeśli zboczą z trasy, zgubią się i być może stracą kilka dni na błądzeniu... Lepiej podróżować pewnym traktem, a powoli i uważnie, niż niepotrzebnie krążyć po lesie. Tym bardziej, że nie była specjalistką od drzew, ani tropicielką. Na skałach znała się wyśmienicie, o podziemiach wiedziała wszystko, dla niej każdy stalagmit i stalaktyt był unikatowy, każda szczelina w skale, każdy żleb, każda rysa - jak drogowskaz... Ale drzewa? Wszystkie identyczne...

-Jeśli można spytać - zaczęła wojowniczka, nie przerywając obserwacji okolicy seledynowymi oczyma. – Skąd ten uśmiech?

Szlachcic puknął palcem w szerokie rondo kapelusza odkrywając nieco więcej smukłej, przystojnej twarzy.

-Z trójki min, jakie wypada nam wybierać na drodze życia, nawet w złej godzinie, gdy niedostatek, czy żal, ja przejęcie i smutek zostawiam za sobą, a wolę humor. Bo nawet gdybyśmy mieli w kolejnej sekundzie zginąć, to po co się z tegoż powodu trwożyć? Jeśli zginiem to obudzimy się po drugiej stronie, a jeśli nie to nasza mina za życia i tak nie miałaby znaczenia. No to uśmiechać się wolę, – z dumą zatknął kciuk za szeroki, skórzany pas. - Pani także powinna spróbować.

Nie odpowiedziała.

Ze wschodu, na który zmierzali zawiał zimny wiatr. Wył, czesząc szare konary i mokre liście. Wył ospale...

Las ziewał.

Rozejrzała się dookoła obserwując towarzyszy, oraz bezkresną pustkę pełną szarej roślinności. Las o tej porze wyglądał jakby wylać nań senną farbę. Nie śmiertelnie czarną, nie żywiołowo białą... lecz właśnie szarą, śpiącą, cichą – zimną.

Szara mgła...

Szare drzewa...

Szare krzewy...

Szara ziemia...

Leśne trupy...

Godzina zająca.

Nawet twarze podróżników ospałe, zmęczone, blade – szare.

Oczy przymrużone, mięśnie odrętwiałe, sylwetki przygarbione.

Cisza, chłód, mętne niebo – szare.

Godzina zająca.

Coś było nie tak. Nawet w tym nowym, upiornym porządku, do którego zdążyli się przyzwyczaić, nawet w tej mlecznej mgle, którą płynęli, i w której znikały końskie kopyta.

Znała to uczucie.

To las...

Las starał się ich zwęszyć, wypatrzyć, znaleźć. To nie drzewa, nie krzewy, nie ziemia, coś innego. Coś co w las wsiąkło jak w gąbkę i była pewna, że wynurzy się, gdy tylko ofiara będzie w zasięgu. Patrzyło zewsząd, nierozpoznawalnym sposobem, oświetlało kępkę trawy za kępką, grudkę ziemi za grudką, szukając, węsząc.

Godzina zająca.

Idealna pora na łowy.

Czemu więc nie atakuje? A może to złudne wrażenie?

Nie...

Nera pamiętała skąd zna to uczucie... Dawno temu, gdy była mała, a jej opiekun, generał Quereal, uczył ją polowania w jaskiniach. Zaszli za daleko, do legowiska ker’shalla - wielkiego, białego jaszczura, który dla podziemi był tym czym sokół dla powierzchni. Quereal pokazał jej jak kryć się za skałą, jak otulić peleryną, by wyglądać niczym cień, niczym skała. Jak odpowiednio skręcić i zagiąć materiał, by przypominał rowki i rysy na ścianach jaskini, gdzie go napiąć, by wydał się litą płaszczyzną. Była dzieckiem i bała się, za każdym razem gdy ker’shall spoglądał na nich ogromnym ślepiem. Nie widziała go, siedziała pod peleryną mężczyzny, który zastąpił jej ojca, ale kiedy jaszczur spoglądał w ich stronę, była tego pewna. Była pewna, że jego źrenica ogniskuje się na dziwnym kształcie ukrytym za skałą. Kolosalny, lepki jęzor mógł wystrzelić w ich kierunku w każdej chwili, lecz tak się nie stało... Quereal kazał jej trzymać skromną dłoń na jego silnej piersi, tak by czuła przez kombinezon bicie jego serca.

Wtedy się udało...

Wtedy gad był pewien, że ktoś wkroczył do jego legowiska, wiedział, że małe istotki czają się gdzieś, kryją chcąc ocalić życie.

Ona to czuła.

Przyglądał się uważnie skałą, żlebom, wapiennym naroślom. Drapał pazurami po podejrzanych kształtach, spojrzał i na nich - wielokrotnie.

Ona to czuła.

Ker’shall był zdezorientowany i zdenerwowany.

To też czuła mimo tego, że nie widziała go na oczy.

Teraz towarzyszyła jej podobna myśl, podobne przeczucie.

Tylko co ich maskuje? Co sprawia, że drapieżne oko jeszcze ich nie ogarnęło?

Rzuciła przelotne spojrzenie na uśmiechniętego szlachcica. Zachowywał się podejrzanie to fakt, zjawił się znikąd i wprowadził ich w teren gdzie bez wątpienia są w niebezpieczeństwie, ale wątpiła by to było jakieś działanie zamierzone.

Spojrzała się na Winga i Baflina, jadącego za nią.

Oni są poza podejrzeniami, sami nie wiedzą co robią.

Jest jeszcze Sindeya, która wygląda jakby coś planowała, choć jej obecne zatrwożenie otoczeniem, także zdawało się świadczyć o braku świadomego przeciwdziałania, czemukolwiek, co próbowało ich wywęszyć.

Wojowniczka postanowiła poprawić wiązanie czarnej kity, które odrobinę się obluzowało.

Jej rasowa kuzynka natomiast przymrużyła oczy, prawie je zamykając, korzystając z okazji, że Nera odwróciła uwagę. I dobrze, tylko by się domagała wyjaśnień i sprawozdań z każdego mrugnięcia okiem.

Wsłuchała się w szum drzew i liści, które układały się w słowa. Szelest przepoczwarzył się w szept. Skupiła się

Idźcie do...

-Aaah! – Krzyknęła łapiąc się za głowę!

Spadła z konia na twardy grunt, spowity mgłą.

Natychmiast wszyscy się zatrzymali, a niejaki Giovanni ruszył jej na pomoc.

Sindeya uciskała palcami skronie, czując okropny ból, który wwiercał się w uszy i bił w głąb czaszki.

-Cóż się stało?! – Zawołał szlachcic, sadzając ją na drodze, wsparłszy jej plecy własnym ramieniem.

Kapłanka sapnęła z ulgą, otwierając oczy... ból ustąpił. Ciężko dyszała, przeżyła chwilę grozy...

Jej serce zabiło szybciej gdy wlepiła wzrok w pusty trakt przed nimi.

Z tej perspektywy ścieżka zwężała się, wraz z otaczającymi ich drzewami, które malały z dystansem ginąc w małym, ciemnym punkcie, w oddali. Tak jakby cel podróży, czyli wschód, zasysał rzeczywistość. To normalna perspektywa, choć jej się zdawało, że widzi złowieszczy obraz. Obraz nie zła... zło nie potrafi połykać otaczającego świata, zło to pojęcie abstrakcyjne i przez poważnych myślicieli słusznie uważane za śmieszne. Ona w tym obrazie widziała „głód”, który wciągał las w jeden punkt...

Choć to tylko perspektywa.

Nera spojrzała nań znacząco, wyczekując odpowiedzi.

Sindeya wsparła się na ramieniu szlachcica, a ten pomógł jej wstać. Otrzepała się, nie czując poupadkowego bólu. Nie miała na to ni czasu, ni chęci, jej umysł skupił się na czymś odległym.

-Co się stało? Czemu krzyczysz?

-Tam coś jest... – Mruknęła, nie odrywając wzroku od spokojnej, uśpionej ścieżki, malejącej ku zachodowi.

Wojowniczka też spojrzała w tamtym kierunku, zarzucając czarnymi włosami. Niczego nie zauważyła.

-Nie wiem co to... Coś silnego.

Sindeya tylko potwierdziła jej domysły. Nie zamierzała robić jej wyrzutów słowami: „Przecież tam nic nie ma.” Czuła to równie dobrze, choć bez pomocy magicznego daru.

-Czy to cię poraziło?

Pokiwała głową przecząco.

-Chciałam się skontaktować z siostrami w koloni... Chciałam im powiedzieć, że wszystko w porządku... I moja moc ugodziła w jakiś umysł, umysł o straszliwej sile. Poraził mnie jego krzyk... albo ryk... To było okropne. Zadałam temu czemuś cierpienie, a to tylko swoją naturalną odpowiedzią powaliło mnie...

Nera zmarszczyła groźnie brwi.

-Wiesz gdzie to coś jest?

-Wschód od nas... no może południowy wschód.

-Ryk? – Spytał się Wingo, pocierając podbródek.

-Tak. – Mruknęła nadal dysząc. – Nie ludzki i nie zwierzęcy... Wysoki. Przerwałam mu coś... Chyba posiłek.

-Skąd to wiesz? – Nera znów wlepiła w nią pytające spojrzenie.

Jasnowłosa kapłanka odtrąciła Giovanniego, jakby nigdy nie istniał i spojrzała na wojowniczkę z pogardą w oczach, jakby ta palnęła jakieś głupstwo, czy okazała się ignorantką.

-W astralnej strefie, dźwięki i czyny mówią więcej, bo zawsze podążają za nimi odciśnięte znaki wnętrza... – Warknęła na „niedouczoną”. – To uczucia, jakie w danej chwili panują w duchu obcującego z astralną strefą. Powinnaś to wiedzieć.

-Tyle wiem, ale skąd... w jaki sposób to rozpoznałaś? A pytam, bo może to być przydatne.

Uniosła z wyższością głowę.

-Gdybyś muskała magię darem tak długo jak ja, wiedziałabyś wiele i po pewnym czasie nauczyłabyś się rozróżniać zestawienia uczuć, chęci, celów, które odbijają się w każdym astralnym czynie, jak but w błocie. – Mówiła z arogancją, wsiadając na konia. – Ach, przepraszam, zapomniałam, że ty nie masz daru. – Ironicznie dodała. – Bo gdybyś go miała, to być pewnie posłuchała mojej rady i wrócilibyśmy na prom, który dzięki twojemu upartemu usposobieniu, prawdopodobnie odpłynął.

Nera nie wzięła do siebie żadnej z obelg.

-Gdybyś raczyła się zainteresować światem, po którym stąpasz, dowiedziałabyś się, że ów prom, płynie prawie dookoła całego jeziora, więc jeśli miałabym wolny przynajmniej tydzień na zwiedzanie tutejszych krain, zapewne zabrałabym się z tobą na pokład! Ale nie mam, więc skończ pieprzyć! – Uniosła się wojowniczka.

-Powinniśmy zawrócić!

-I co? Dać się złapać patrolom? A może twoim zdaniem mój stosunek do obowiązków jest taki jak wasz? Co? Najpierw odpocząć, potem działać? Nie, suko. Ja mam rozkazy, mam zadania do wypełnienia, mam procedury do dotrzymania. Gdybym wraz z moimi braćmi i siostrami, podchodziła do sprawy tak jak wy, też pewnie dalibyśmy się rozgromić w kilka dni... – Wtem na twarzy Nery zagościł przebiegły uśmieszek. – Gdybyśmy byli tacy jak wy, też wyrzuciliby nas z imperium. – Wysyczała złowieszczo godząc w samo sedno.

Sindeya poczerwieniałaby ze złości, lecz doświadczenie jej na to nie pozwalało. Była chłodna jak kamienny pomnik. Ucichła. Nie pora na słowne batalie.

-No... – Dodała Nera. – Świetnie, że się ze mną zgadzasz, ruszajmy.

Giovanni wskoczył na koń, przyglądając się wszystkiemu uważnie.

Ruszyli powoli.

Mimo napięć i eskalacji konfliktu, który miał zogniskować uwagę podróżników na dwóch elfich kobietach, wszyscy zaczęli się w głębi serca bać „nieznanego”.

Co też skrywał wiekowy bór? A może pytanie winno brzmieć: „Co tu przybyło?”

Czy po nich? A jeśli nie, to po co?

Chyba nie po zające...

***

Podróżowali całe południe, w ciszy.

Las nabrał kolorów, barw, kształtów, choć nadal był głuchy i pusty. Towarzyszące im o brzasku przeczucie, że jakaś silna istota wypatruje ich nadejścia, znikło, co też było niewytłumaczalne.

Oczekiwali pełnego słońca mając nadzieję, że to przywiedzie do lasów jakieś ptactwo, czy obudzi śpiącą zwierzynę. Niestety dzień potwierdził ich przypuszczenia, że las faktycznie wymarł. Żadne ze zwierząt nie obudziło się, żaden ptak nie przeszył nieba.

Nerze znów przypomniało się legowisko ker’shalla... Gdy ogromny, biały jaszczur zrezygnował z poszukiwania, uwierzył, że zmysły go zawiodły, że w legowisku nikogo nie ma, ruszył dalej, w głąb swej kryjówki. Ten moment, w którym drapieżnik stracił zainteresowanie nią i Querealem, tą chwilę przejścia, także odczuła. Była to nutka szczęścia, podszyta niepewnością.

Cokolwiek czaiło się w lesie, odeszło rezygnując ze zbliżających się podróżników. Być może śpi, być może czuwa i czeka, w każdym razie nie interesuje się nimi na tyle, by wzbudzać podejrzenia wojowniczki.

Wingo był przejęty słowami Sindeyi. Słyszała ryk, wysoki, nie ludzki, ni zwierzęcy. Przypominało mu to coś ważnego, coś czego nauczano w akademii, coś o czym wolał szybko zapomnieć, coś co śniło mu się po nocach. Koledzy także nie przepadali za tym tematem. Pamiętał początkowe wykłady jak przez mgłę. Coś o bezpieczeństwie i zagrożeniach ze strony magii... Coś o wielkich czarodziejach. Pełno zakazów spod znaku „Nigdy, przenigdy!”, które profesorowie wypowiadali z gniewem w głosie, podnosząc ton i unosząc palec, grożąc przy tym studentom. Bał się wtedy i to bardzo.

-Niedobrze...

-Co? – Krasnolud spytał zamyślonego rudzielca.

-Nic, nic... tak sobie mówię...

Przejażdżka była z godziny na godzinę coraz bardziej uciążliwa, wręcz irytująca. Dezorientacja jakiej się poddali sprawiała, że nie mieli pojęcia, czy jadą minutę, czy pół dnia.

A może wcale nie jechali dwa dni, tylko jeden?

A może trzy?

Przypominało to jazdę przez pustynię.

Nera minionej nocy musiała na drzewie wyciąć strzałkę w kierunku w którym zdążali, bo gdy obudziła się wcześniejszym razem, gdy to robili sobie przerwę, nie wiedziała jak i pozostali, w którym kierunku mają jechać i po której stronie drogi usnęli... Po północnej, czy południowej?

Nie pamiętała nawet jakie robili odstępy między odpoczynkami. Nikt nie pamiętał, dlatego zarządziła, że położą się spać, dopiero wtedy, gdy ktoś poczuje się śpiący. To przynajmniej sprawiedliwe kryterium oceny upływu czasu, od wyspania, do senności.

Giovanni spiął konia widząc coś na horyzoncie. Za dnia, to on był ich oczami.

Wojowniczka nie mogła znieść słonecznego światła, a spoglądanie na otaczający ją świat skąpany w jasności niesłychanie ją męczył. Sindeya była ślepa na wszelkie potencjalne ruchy. To typ salonowej damy, za którą przewodnicy odwalają taką robotę gdy idzie o podróż i wypatrywanie podejrzanych kształtów.

Został zatem pan szlachic.

Wyprzedził ich odrobinę.

Kapelusz rzucał cień na jego oczy, dzięki czemu widział wyraźnie nie musząc mrużyć powiek.

-Coś widzę... – Powiedział spokojnym głosem. – Złoto...

-Złoto? – Spytała kobieta chroniąca się przed słońcem fioletową peleryną.

-Tak...

Wpatrywał się w dal. Tak jak dotąd widzieli tylko kurczący się trakt znikający w jednym punkcie, tak teraz ten punkt wydawał się większy i połyskiwał złotem.

Wojowniczka uniosła wzrok i przykładając dłoń do czoła spojrzała przed siebie.

Faktycznie, Giovanni miał rację. Ona też widziała rosnący, złoty punkcik.

Dla pewności spojrzała się za siebie, czy to nie jakieś złudzenie.

Nie... Za nią świat wyglądał tak samo jak godzinę temu. Las – prosta droga między drzewami.

Znów popatrzyła w kierunku w którym jechali.

Złoty punkt...

Giovanni przyspieszył i pognał jeszcze dalej. Stanął nagle jak wryty i z zadowoleniem obrócił się ku jadącym zań towarzyszom. Pomachał do nich kapeluszem.

-To przesieka!

Twarze wszystkich rozpromieniły się. Wszystkich prócz jasnowłosej. Wiedziała, że nie ma się z czego cieszyć. Przesieka, czy nie, błądzą, czy nie błądzą, to nieważne, skoro zamiast oddalać się od niebezpieczeństwa idą w jego kierunku.

Głód...

Nadejdzie znowu... straszny głód.

Głód szuka zaspokojenia, głód dodaje woli, siły, determinacji do zdobycia pokarmu. Czuła, że cokolwiek czeka w lesie, cokolwiek wyjdzie kolejnego dnia, będzie głodne, bo przerwała mu posiłek.

A pewna była, że głód tej istocie doda sił, sprytu i chęci do pozyskania nowej ofiary.

Pomyślała, że warto choć raz w życiu pomodlić się do zaświatów nie dla pozoru... I warto poprosić przy tym, by to nie ona stała się nową ofiarą.

Pognali naprzód doganiając szlachcica, który przyłączył się wraz z nimi do galopu.

Byli coraz bliżej, czegoś co na pierwszy rzut oka wydawało się krańcem lasu. Im dalej jechali, tym więcej widzieli.

Punkt o złotym kolorze, który bił w oczy spomiędzy drzew, okazał się być polem dojrzałej pszenicy.

Nie mogli uwierzyć własnym oczom, im bliżej tego pola podjeżdżali. Widok zaskoczył ich bardziej niż mogli się tego spodziewać.

To nie była przesieka, w dosłownym tego słowa znaczeniu. To była skromna wólka, niewielka osada złożona z sześciu budynków, z czego ostatni, stojący po osobnej stronie traktu, był największy i chyba stanowił zajazd. Był to budynek duży jak na leśne realia, piętrowy i kryty gontem, nie strzechą.

Osada po środku lasu.

Otaczał ją bór, gęsty, szalony las, pusty i martwy, a osadę od lasu oddzielał szeroki pas złotego zboża, które powinno już być skoszone.

Ale nie to ich najbardziej zszokowało. W osadzie, jakby nigdy nic bawiły się dzieci, podczas gdy młodzież zajmowała się codziennymi obowiązkami. Chłopcy naprawiali coś w szopie, dziewczęta wieszały pranie. Jeden młodzian reperował koło u starej dwukółki. Dzieci zaś biegały po trakcie, rzucając się szmacianą piłką, kamykami, czy tocząc fajerkę od pieca.

Wszyscy musieli mrugnąć oczyma, by upewnić się, że to oby nie zwidy.

Obraz był jak najbardziej realny...

-Nic nie rozumiem... – Szepnęła Nera.

-To wygląda na jedną z leśnych wólek. – Mruknął szlachcic. – Osadnicy w lasach zajmują się głównie zbieractwem, polowaniami, wyrębem, w zimę dokarmianiem zwierzyny. No i z gospody dla przejezdnych, czy sezonowych drwali, mają też niezły dochód.

-Zauważyliście, że nie ma ani jednego dorosłego? – Wtrącił Wingo.

-Może są w środku? - Giovanni wzruszył ramionami - albo poszli robić do lasu, polować.

-Niby na co polować? Na mchy? Nie ma tu żadnych zwierząt.

-No to może poszli grzyby zbierać, borówki, jarzyny, czy coś!

-Spokojnie, panowie. – Przerwała im Nera unosząc rękę do góry. – Spójrzcie.

Wskazała na domostwa.

Ściany, okiennice, odrzwia, wszędzie, gdzie się dało identyczne symbole namalowane ciemną substancją. Co więcej po środku traktu, w samym centrum skromnej osadki ułożono z kamieni krąg. Nic by w tym dziwnego nie było, gdyby nie fakt, że wszyscy młodociani mieszkańcy osady, bali się linię owego okręgu przekroczyć. Nawet małe dzieci, co było niesłychane. Dzieci, tak znane z tego, że nie rozumieją zakazów, nie znają ich znaczeń, a podczas zabaw o nich zapominają, ścigały się dookoła kręgu i rzucały sobie szmaciankę, lecz żadne z nich nie ważyło się postawić choć koniuszka palca za linią kamieni.

Młoda dziewczyna rozwiesiła pranie, wzięła drewnianą miednicę pod pachę i ruszyła z powrotem do domu...

Krąg ostrożnie ominęła... Choć miałaby bliżej, gdyby przezeń przeszła.

Wingo znów zamyślił się kontemplując kształt znaków na ścianach.

-To podejrzane...

-Co takiego? – Spytała wojowniczka.

-Gdzieś widziałem te znaki... Chyba w księdze, w akademii... – Poszperał w pamięci.

Tak! Był pewien, znał ten symbol. Był wzrokowcem, przypomniał sobie wygląd, komnatę w bibliotecznym archiwum, profesora, który oprowadzał ich po ściśle strzeżonych korytarzach i dystryktach biblioteki. Nie pamiętał tylko znaczenia...

-Musiały zatem być ważne skoro znalazły się na drogim pergaminie, z pieczołowitością odtworzone inkaustem. – Dodał chłopak.

-Do czego zmierzasz?

Rudzielec podrapał się pogłowie.

-Niech mi ktoś odpowie na takie pytanie, bo czegoś nie rozumiem. – Podjął na nowo. – Skąd taka mała grupka osadników, w zapomnianym przez Pana miejscu, zna wzorce, które ja, a jestem oczytany, widziałem raz w życiu i to jeszcze w bardzo starej, drogocennej księdze?

Nastała długa, krepująca cisza, przerywana jedynie sapnięciami wierzchowców.

-Może to jakiś regionalny symbol... – Zaproponowała wojowniczka. – Jakiś przesąd?

Wingo odkaszlną jak rasowy doktor.

-Wyprodukowanie pergaminu na porządną książkę to kolosalny majątek, a potrzebna do tego jest niekiedy skóra z dwustu cieląt. To kilkanaście wsi... Ktoś miałby na tak drogim nośniku umieścić symbol lokalnego przesądu, a potem taka księga znalazłaby się w sławnej bibliotece w magicznym kolegium metropolii jaką jest Iverstadt, gdzie składuje się magiczne księgi, tak niebezpieczne, że trzeba je zamykać w zaklętych schronach przed światem?

Nera spuściła wzrok.

-I co więcej... Ja widziałem ten symbol tylko raz, w bardzo ważnej archiwalnej księdze, oglądaliśmy ją zza przezroczystej bariery. Konkretnie księga była otwarta na jednej stronie, a na niej ten znak. – Bolała go głowa, od tego całego szperania w pamięci. - Próbuję sobie przypomnieć co oznaczał, ale to było dawno... Zajmie mi to trochę czasu.

-Nie wiem, czy oby czas to luksus, którym możemy szastać, młody czarodzieju. – Mruknął szlachcic.

-Czas, nie czasz... I tak minie, a lepiej by minął i by w tym czasie jakieś wnioski wyciągnąć. A czy wy, panie szlachcic, widzieliście kiedyś taki znak?

Mężczyzna w czerni przyjrzał się symbolowi namalowanemu na ścianie jednego z budynków. Trójkąt i rąb, przecinające się... I jakieś kreski wystające to tu, to tam, na pierwszy rzut oka, namalowane chaotycznie.

-Pierwszy raz widzę...

-A pani? – Spytał wojowniczki.

Ta jedynie pokiwała przecząco głową.

-Baflin?

-Nii, chopie.

-A czy pani widziała? – Spytał Sindeyi.

Kapłanka otrząsnęła się z myślowego transu, spoglądając na chłopaka nieco zdziwiona. Doszedł do wniosku, że odpowie na jego pytanie? Dziwne, zazwyczaj ludzie bez odpowiedniej pozycji, nie mają u niej co liczyć na uwagę, co dopiero audiencję.

-Nie, nie widziałam nigdy wcześniej. – Odpowiedziała ze względu na sytuację.

-A rozumiem, że nasza złoto-krwista towarzyszka, wiele już widziała i ma nie małą wiedze na temat świata.

Rzuciła mu piorunujące spojrzenie.

-Nie pozwalaj sobie więcej na takie stwierdzenia, jeśli miłujesz życie.

-Odczep się od niego. – Wtrąciła jej mroczna kuzynka, broniąc rudzielca.

Wingo na krótką chwilę zamarł... W końcu przełknął ślinę.

-Tak... Przepraszam. – Skłonił się w siodle. – W każdym razie zmierzam do wykazania, że skoro nawet szlachetna pani nie widziała takiego symbolu, mimo dużego doświadczenia w dziedzinach magicznych, to... – Zwrócił głowę ku obrazowi sielanki, bawiących się dzieci i młodzieży wykonującej swe obowiązki. – To jakim cudem pięć rodzin leśnych zbieraczy i drwali je zna?

-Może powinniśmy to sprawdzić? – Zaproponował Giovanni przygładzając długą, czarną bródkę.

-Ja bym wolał wrócić... – Wingo nie czuł się najlepiej przeanalizowawszy wszystkie fakty.

-Cichej chopie. Możeh dadzo nom etwas do jedzynio.

-Tu się muszę zgodzić z krasnoludem – Nera splotła ręce na piersiach. – Nie mamy pożywienia na podróż w którąkolwiek ze stron. Powinniśmy uzupełnić u nich zapasy.

-A jeśli...

-A jeśli będą mieli coś przeciwko, to nic mi nie szkodzi pociąć trochę mieczem. – Odpowiedziała zanim Wingo wniósł jakąś uwagę. Wolał się przyciszyć.

Ruszyli traktem w stronę dziwnej osady wyglądając ewentualnego agresora, jakiegoś niebezpieczeństwa. Przez chwilę przez myśl Nery przemknęła myśl, że te znaki, jak i bliskość osady, odpędzają istotę, która wypatrywała ich z rana i właśnie dlatego nie czuć tu jej obecności. Być może ludzie tu żyjący znają jakąś tajemnicę, chronią się zaklęciami przed grasującym po lesie niebezpieczeństwem.

Młody adept magicznej szkoły myślał, próbował podejść do sprawy z perspektywy książek, które w życiu przeczytał. Nie były to dzieła znacznej wagi, raczej skupiające się na przygodach, historii i kulturze różnych krain i ludów, ale przeczytał ich całe mnóstwo. Plus tego był taki, że wiele wiedział, minus, że trudniej taką wiedzę ułożyć w coś wartościowego i szybko przeanalizować natłok informacji. profesorowie ganili go, że miast czytać dokumenty naukowe zajmuje się baśniami, legendami i mitami lokalnych folklorów, ale chłopak gdzieś w głębi siebie słyszał głos mówiący, że legendy, mity i baśnie pośród prostych ludzi, z dala od akademii, przydają się bardziej niż astralnofizyczne traktaty.

-Czy pan, panie Giovanni, zna tą osadkę? – Spytał pocierając nos. – Być może...

-Nie... Pierwszy raz tu jestem. – Przerwał chłopakowi, a wszyscy spojrzeli się nań pytająco.

-Ale mówił pan, że zna te lasy.

-Lasy owszem... I przybrzeżny trakt, ale po co miałbym przyjeżdżać tu? Tego stwierdzić nie potrafię.

Nera uniosła cienką brew w ten swój groźny sposób.

-A ta bajka o przemytnikach?

-Ależ to nie bajka, droga pani. – Uśmiechnął się szlachcic, dumnie opierając jedną dłoń na rękojeści srebrnej szpady. – Znam szlaki w lesie – podkreślił ostatnie słowo - a przemytnicy nie urządzają swoich kryjówek przy traktach, bo i cóż to by byli za przemytnicy, nieprawdaż? Ja mówiłem, że przez lasy przeprowadzę, ale że się panie uparły by gościńcem podążać... – Wzruszył ramionami.

Coś podejrzanego było w tym mężczyźnie, a wojowniczce nie podobała się w nim ta optymistyczna szczerość. On naprawdę był taki wesoły, albo po prostu świetnie grał wesołego.

Podjechali do młodej dziewczyny, która wróciła na swoje miejsce z miednicą pełną mokrych ciuchów i zajęła się rozwieszaniem ich na sznurkach.

Obrócił się w ich stronę, jakby dotąd ich nie zauważała, była szczerze zaskoczona, a przede wszystkim - uprzejmie zaskoczona.

-Witajcie - skłoniła się nieznacznie z uśmiechem na twarzy. – Ładny dzień dziś mamy.

-Dzień dobry, panienko... – Zaczął Giovanni.

Niektórzy z podróżników skinęli jej głowami na powitanie.

-Jak to wspaniale, że mamy gości. Dawno nas nikt nie odwiedzał.

-Jeśli można spytać... – Wtrącił się chudy rudzielec. – Cóż to za osada?

Dziewczyna kiwnęła głową i wzruszyła ramionami.

-Trochę dziwne pytanie, panie. To po prostu nasza wólka... nie ma nazwy.

-A czy możemy zobaczyć się z kimś... z jakimś dorosłym?

-Przykro mi, panie, ale jedyną osobą, z którą moglibyście porozmawiać jest nasza duchowa przewodniczka. Ona mówi za dorosłych...

-A co jest nie tak z dorosłymi? – Zdziwił się rudzielec. – Nie ma ich?

-Och nie, panie. – Uprzejmy uśmiech nie znikał z twarzy młodej dziewczyny. – Duch lasu zabrał ich do krainy marzeń, gdzie są wreszcie spełnieni. Nie powrócą... jeśli chcecie zaprowadzę was przed oblicze przewodniczki, mili goście.

Giovanni i Nera pokiwali głowami dając jej do zrozumienia, że to dobry pomysł.

-Proszę za mną. – Skłoniła się jeszcze raz, po czym zostawiła miskę z praniem i ruszyła w stronę jednej z małych chat.

Udali się za nią. Z okolicznej szopy, z gniewem w oczach, obserwowała ich dwójka młodzieńców łatających beczkę. Na wszelki wypadek ominęli okrąg ułożony z kamieni, twarze chłopców złagodniały, a sami wrócili do swoich obowiązków, zupełnie tracąc zainteresowanie przybyszami.

Wingo przyglądał się dużemu budynkowi zajazdu, który był szczelnie zamknięty. Wszystkie okiennice zatrzaśnięte, drzwi także, wszędzie wymalowane niepokojące go symbole. Widać na pierwszy rzut oka, że to budowla, do której nie należy wchodzić... a przynajmniej nie bez konkretnego celu, czy ważnego powodu.

Duch lasu? Kraina marzeń? Przewodniczka?

To wszystko zaczęło się składać w całość, choć umysł Winga nie mógł sobie przypomnieć w co dokładnie.

Plecy przeszył mu zimny dreszcz.

A może jego umysł nie chce sobie przypomnieć co to było? Bał się prawdy... Czyżby?

Zsiedli z koni, które wprowadzono do obszernej dobudówki, najwidoczniej służącej za stajnię... Stajnię, z której dawno nikt nie korzystał.

Dziewczyna otworzyła drzwi prowadzące do skromnej, acz szerokiej izby. Jak to w wiejskiej chałupie, musieli się pochylić by przejść przez drzwi. Najbardziej zdegustowana była Sindeya, która nie przywykła do takich warunków.

Postanowiła, że zaświeci parę razy dziewczynie w oczy pierścieniem, lecz ta zdawała się go nie zauważać... Widocznie nie miała pojęcia co oznacza.

-Proszę, rozgośćcie się. – Wskazała im małe taborety otaczające przysadzisty stół w ciemnej izbie.

Usiedli jak im polecono. Dziewczyna wyszła, przymykając za sobą drzwi. Wojowniczka odgarnęła pelerynę z lewego ramienia i na wszelki wypadek odbezpieczyła miecz z blokady na purpurowej pochwie zawieszonej pod pachą.

Wingo zasiadł u szczytu stołu, na honorowym miejscu, czym pokierował czysty przypadek. Ale i dobrze, że tak się stało, on najwięcej mógł wiedzieć o tym co się dzieje w świecie ludzi i o ludzkiej magii. Poza tym, właśnie uniósł wysoko palec.

-Coś się stało? – Spytała Nera siedząca po jego lewej ręce.

-Coś zaczyna mi świtać... Wiem, że ten symbol na ścianach to nic dobrego. To nie znak chroniący, jak przypuszczałem... To znak przywołania, którego powinniśmy się wystrzegać. Teraz już sobie przypomniałem czemu profesorowie pokazywali nam to na pierwszych wykładach.

-To było bardzo ważne, szkolenie o bezpieczeństwie i zagrożeniach płynących ze strony magii, jej nadużyć i ślepego dążenia do potęgi. – Kontynuował. - Każdy mógł z kolegium wylecieć, albo dlatego, że się nie uczył, albo dlatego, że łamał reguły, albo z innych powodów, ale każdy mógł mieć dar i go kiedyś rozwinąć, może nie na legalnej ścieżce... Dlatego... ważne było, by na wszelki wypadek, już na początku, skorzystać z okazji i przestrzec jak niebezpieczna potrafi być astralna energia, którą jest właśnie magia!

-I wtedy pokazywali wam ten znak?

-Tak... dlatego słabo go pamiętam, bo to było na samym początku, strasznie dawno, lecz wiem, że było to coś bardzo ważnego. Na tyle ważnego, by każdy mógł sobie przypomnieć, tak jak ja sobie przypominam. Nawet gdyby ktoś miał szperać w pamięci i miesiąc, to i tak do tego dojdzie, bo mocno się ów symbol w myślach odcisnął.

-My miesiąca raczej nie mamy, więc z łaski swojej mógłbyś przyspieszyć procesu. – Dodał Giovanni.

-To było coś, z... Coś z wiernością i błaganiem... coś takiego, cholera... A może trwałość, litość... – Wingo mruczał coś pod nosem, łapiąc się za głowę.

Baflin przyglądał się chłopakowi z irytacją.

W końcu wstał a ciężka kolczuga zadzwoniła na nim, jak potrząśnięty wór łańcuchów.

Podszedł do drzwi i uchylił je. Przygładził gęstą brodę.

-E! – Zawołał jakiegoś chłopaka, który odnosił narzędzia do szopy. – Kaj tyn rysunek oznaczo?

Młodzieniec rozejrzał się dookoła upewniając, że krępy wojownik do niego mówi. Mięsisty paluch krasnoluda wskazywał na symbol namalowany na ścianie.

-W miłości lojalny. – Odpowiedział grzecznie chłopak, po czym krasnolud zniknął za drzwiami.

I on poszedł w swoim kierunku.

Wszyscy patrzyli na krępego woja w milczeniu, gdy ten zasiadał z powrotem na swoim miejscu.

Spojrzał po zebranych i wzruszył ramionami.

-No co?

Krasnolud nie był głupcem, on po prostu myślał w prostszych, mniej skomplikowanych kategoriach. Jego rasa znana z praktycznego podejścia do życia, wolała proste i skuteczne rozwiązania. Podczas gdy zapewne, czysto hipotetycznie, reszta zebranych posłałaby po alchemików, którzy przygotowaliby dla Winga wywar wspomagający pamięć, on uznał, że nie zaszkodzi spytać.

Młody chłopak pacnął się otwartą dłonią w czoło.

-Ależ jasne! Romb to lojalność i stabilność, trójkąt ustawiony w ten sposób symbolizuje dwójkę ludzi i łączące ich uczucie... Szukałem w symbolice naszego kręgu kulturowego, a powinienem spojrzeć na dalekie wschodnie królestwa.

Potarł palcami podbródek.

-Mówi ci to coś konkretnego?

-Tak... – Zaśmiał się chłopak. – Ale to niemożliwe.

-Co jest niemożliwe?

-Żeby taki prosty symbol... – Nagle zamarł.

Zerwał się na równe nogi i podbiegł do drzwi. Już miał przez nie wypaść, gdy do izby weszła czarnowłosa, blada dziewczyna w prostej, szarej sukience w talii związanej jedynie sznurkiem. Na głowie miała przyschnięty wieniec z kwiatów, a na szyi, na prostych rzemieniach ten sam symbol, co na ścianach domostw, tyle że zrobiony z patyków powiązanych nićmi.

Widok rudzielca odrobinę ją zaskoczył, tak samo jak i jego zaskoczyło pojawienie dziewczyny. Odsunął się powoli i trzęsąc ze strachu, powrócił na swoje miejsce.

Nera widziała, jak na jego czoło występują kropelki potu, jak nerwowo obserwuje skąpane w ciemności kąty izby.

Dziewczyna była bardzo młoda, choć na pewno nie była dzieckiem, co szczególnie Giovanni mógł stwierdzić, po prostu zerkając na jej sukienkę, a raczej to co miała ukryć.

-Witam was, podróżnicy. Cieszę się, że do nas przyjechaliście. Czy szukacie spełnienia marzeń? – Przemówiła bardzo miękkim głosem.

Większość nie wiedziała jak odpowiedzieć. To nietypowe pytanie, nie wspominając o poprzedniej młodej kobiecie, którą uznali za wariatkę, gdy zaczęła coś pleść o jej rodzicach zabranych do krainy marzeń przez jakiegoś ducha. Szlachcic natomiast zrozumiał propozycję bardziej przyziemnie, podkręcił wąs.

-Pragniemy uzupełnić zapasy i wyjechać w dalszą drogę. – Powiedziała groźna kobieta w czarnym kombinezonie.

Dziewczyna zamrugała oczami jakby usłyszała coś, czego się nie spodziewała.

-Nie przybyliście tu, by z nami zostać? – Zmarszczyła brwi.

Zebrani popatrzyli po sobie.

-Nie, jedziemy na wschód, jesteśmy tu przejazdem. Chcieliśmy uzupełnić zapasy... Możemy zapłacić.

Dziewczyna dała krok do tyłu.

-To niemożliwe... – Szepnęła.

Dopiero teraz Wingo zauważył, że za nią w wejściu stoi dwóch młodych chłopców, jeden z młotkiem w dłoni, drugi z drewnianym tłuczkiem.

-Duch lasu nie przepuściłby was, gdybyście nie szukali spełnienia marzeń. – Dodała. – On nas broni przed złymi osobami.

-Ależ to pomyłka brać nas za złych, panienko, – wtrącił przystojny szlachcic. – My jedynie szukamy schronienia. Żadne z nas w zamiarze nie ma krzywdy wam wyrządzać.

Dziewczyna odprężyła się odrobinę słysząc to zapewnienie.

-Zapewne masz rację... - Zamyśliła się.

Każdy jej ruch wydawał się odrobinę spowolniony, pełen gracji i tajemnicy.

-Duch lasu nie przepuściłby złych osób. – Skomentowała po krótkiej chwili. – Być może chce, bym pokazała wam ile dobra płynie z miłowania go. To jego zadanie dla mnie, jako przewodniczki, by was przekonać. – Uśmiechnęła się do siebie. – To musi być jego próba...

-A co z prowiantem? Chyba macie jakąś żywność?

-Och tak, mamy całe mnóstwo, choć nie jest nam potrzebne w krainie, do której zabierze nas duch.

-A co z waszymi rodzicami?

-Duch zaprosił ich pierwszych do krainy marzeń, by przygotowali ją na nasze przybycie...

-Ty tu rządzisz? – Spytała Sindeya nawet nie zwracając uwagi na dziewczynę.

Ona jedynie przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się życzliwie.

-Nikt tu nie rządzi, drodzy goście. Słuchamy rad ducha, a duch lasu wybrał mnie jako tą, przez którą przemawia.

Skłoniła się im grzecznie.

-Pójdźcie za mną, a pokażę wam naszą enklawę. Nie mamy żadnych tajemnic...

-A tamten duży budynek? – Nera słusznie zwróciła uwagę, jak i Wingo na podejrzaną „zamkniętą” strefę.

-To moja siedziba. – Odpowiedziała z dumą. – W cieniu i ciszy opiekuję się naznaczonymi przez ducha.

Wingo był blady jak ściana.

Gdy wojowniczka rzuciła mu przelotne spojrzenie wpadła w niemałe zaskoczenie... Wyglądał jakby miał zaraz umrzeć.

-Duch dotknął ich swą mocą... Ja pilnuję by ich dusze przygotowały się do uwolnienia z ciała... Jutrzejszego ranka, po jednego z naszych braci przyjdzie duch i go uwolni... Przeprowadzi na drugą stronę do krainy gdzie marzenia się spełniają.

Słuchacze musieli przyznać, że jej słowa były bardzo tajemnicze, a sama dziewczyna zachowywała się jakby była czymś opita, lub odurzona.

-Pójdźcie za mną. – Zaprosiła ich gestem, a oni powstali.

Wszyscy zgodnie zdecydowali się przebadać sprawę... Wszyscy prócz Winga, który ciągnął Nerę za rękę i narzekał, że powinni zabierać się stąd jak najszybciej.

Wyszli z domostwa i dopiero wtedy dojrzała, że chłopakowi po policzkach płynął łzy.

Dopadł pierwszego znaku na ścianie!

-To nie tak... – panikował.

Palcem zebrał odrobinę substancji, którą wykonano symbol.

Zakrył szybko usta! To był węgiel! Jak przypuszczał!

-Co się stało, Wingo? – Wojowniczka przypatrywała się mu wspierając pod boki.

Chłopak kreślił palcem po znaku.

-To nie tak... Nie...

Objechał palcem romb. Następnie odchodzące od środka „kreski”, dopiero na końcu trójkąt.

-To... W szaleństwie i miłości lojalny... W szaleństwie! – Krzyknął kreśląc cały czas jedną z kresek na ścianie.

Nagle rozejrzał się dookoła nerwowo!

Gdzie były konie?! Tam!

Ruszył w kierunku stajni, ale wojowniczka powstrzymała go łapiąc za ramię i brutalną siła przyciągając do siebie. Wingo coś wiedział, coś bardzo ważnego i co najważniejsze wystraszyło go to prawie na śmierć. Że też wtargnął do twierdzy paladynów, ukradł ich własność, pomógł jej uciec, a teraz się bał? Te fakty mówiły same za siebie, nawet ona poczuła się nieswojo.

Niestety, chłopak nie przyda się jej w takim stanie.

-Puszczaj!

Zignorowała jego nawoływania, miast tego ciągnęła go za sobą w stronę wielkiej budowli.

-On tu przyjdzie! W cieniu szaraka! On widzi węgiel...

Dziewczyna oprowadziła ich dookoła okręgu z kamieni, nie zwracając uwagi na panikującego adepta magicznej szkoły.

Chłopak szarpał się próbując wyrwać, dlatego Nera, ścisnęła go mocno za kark. Tak mocno, że wyprostował się jak naprężona struna i poddał.

Podeszli do wysokich, masywnych drzwi. To zapewne była gospoda. Na niemal każdej ścianie, ten budzący grozę symbol, na drzwiach także.

Stojąc tuż przed wejściem, coś delikatnie omiotło ich zmysł powonienia.

Wojowniczka zmarszczyła brwi i wciągnęła powietrze do płuc.

To był smród... osobliwy.

Nie wiedziała do czego należy, czuła coś takiego pierwszy raz w życiu, ale mogła stwierdzić, że nie było to miłe uczucie. Żarło nozdrza jak zgaga gardło, zostawiając niemiłe wrażenie i kwasowy posmak.

Duchowa przewodniczka dzieci-osadników, odwróciła się w ich stronę, a uśmiech nie zstępował z jej twarzy.

-To dom przeistoczeń, tu naznaczeni przygotowują się do wielkiej podróży z duchem lasu. Nie mamy sekretów...

Otworzyła drzwi.

Promienie słońca wpadły do wnętrza oświetlając masywne krzesło, oraz to co było doń przypięte.

Wszyscy otworzyli szeroko oczy.

Tajemniczy odór wypełnił powietrze...

Wingowi starczyło jedno spojrzenie. Wyrwał się z uścisku oniemiałej Nery i pobiegł za narożnik wielkiej budowli.

Padł na kolana i wyrzucił z siebie całą zawartość żołądka. Nie było tego wiele, lecz tak strasznie chciał wymiotować, że pluł śliną.

Przełyk luzował mu się i zaciskał!

Otarł czoło rękawem... resztę twarzy też. Pot i łzy mieszały się na jego policzkach. Sól gryzła w oczy.

Uniósł głowę i skostniał.

Przed nim, a za gospodą było całe mnóstwo martwych zwierząt. Muchy dopiero zaczęły się wokół nich unosić, więc zwłoki nie były stare.

Wszystko naraz! Jelenie, wilki, dziki. Wszystko jakby usnęło.

Osobną hałdę tworzyła sterta ptaków. Wróble, gołębie, kukułki, bociany, kruki... Wszystkie leżały na jednej stercie.

Żadne ze zwierząt nie miało na sobie najmniejszej rany!

Osobną, rudą stertę stanowiły zdechłe wiewiórki... Cała masa – wysoki kopiec.

Przypomniał sobie obraz sprzed kilku sekund.

Jego przełyk otworzył się jak szlauch chcąc wyrzucić wnętrzności, z braku żołądkowych treści.

Sindeya zakryła usta i odeszła na bok.

Też źle się poczuła... Nie mogła patrzeć.

Giovanni zakrył nos. Tylko Nera i Baflin wpatrywali się osłupiali, lecz nie fizycznie wzruszeni.

Dziewczyna podeszła do krzesła i przypiętego doń dziecka...

Miało wybałuszone, napuchnięte oczy... Rozdętą główkę, na której pulsowały żyły. Jego wysunięte czoło z pewnością ciążyło. Kępki włosków na naprężonej skórze sprawiały wrażenie, że dziecko łysieje.

Z ust i nosa ciekła przezroczysta, cuchnąca wydzielina.

Chłopcem, który na oko mógł mieć siedem lat, szarpnęło kilka tików nerwowych.

Miotał baniakowatą głową, naprężał i wykrzywiał palce, charcząc przy tym głośno.

Toczył ślinę z ust, krzycząc i bełkocząc.

Gdy promień światła odbił się od srebrnej szpady szlachcica i omiótł wyschnięte oczy zdeformowanego dziecka, to zawyło panicznie i wykrzywiło się z bólu.

Dziewczyna z wiankiem na głowie podeszła doń powoli i uklęknęła przy dziecku przytulając swój policzek do twarzy „potwora”.

-Słyszycie jak się cieszy. – Pogłaskała go po drugim policzku.

-Musimy stąd uciekać! Błagam! – Krzyczał Wingo. – Musimy powiadomić paladynów! Oni spalą ten las!

Nera obróciła się. Widok tego dziecka tak ją zszokował, że nawet nie zdała sobie sprawy, że stoi z otwartymi ustami.

Wingo miał rację... Trzeba stąd jak najszybciej odejść. Ale muszą przejść dalej! Muszą przebrnąć przez las!

Ona zaś powinna coś wyciągnąć z chłopaka. Dużo wie, to widać. Może dowie się jak walczyć z tym „czymś”, czego lękał się młody magik, a jeśli walczyć się nie da, to dowie się, jak się przed tym skutecznie ukryć, czy jak uciec.

Dopadła go.

-Wingo...

Nie słuchał, chciał wyciągnąć ze stajni konia i gnać byle przed siebie.

-Wingo!

-On widzi węgiel!

Wymierzyła mu siarczysty policzek, a chłopak prawie stracił przytomność.

-Co tu się dzieje? – Spytała Sindeya za jej plecami.

Nera odwróciła wzrok w jej kierunku.

Złotowłosa kapłanka, stała na rogu gospody. Nera podeszła do niej, ciągnąc za sobą oszołomionego adepta.

Stanęła obok kobiety w perłowej sukni i znów popadła w zdumienie.

W złotej pszenicy dostrzegła wzgórza usypane ze zwierzęcych trupów, nietkniętych i nienaruszonych.

Tuż obok niej pojawił się mały chłopczyk toczący fajerkę od pieca. Był umorusany w kurzu i uśmiechał się ze szczęścia.

Czepił się jej peleryny i szarpnął nią kilka razy zwracając na siebie uwagę.

Kobieta w czarnym kombinezonie spojrzała w dół na malca. Jego uśmiech wydał się straszliwy choć była w nim zwyczajna, dziecięca szczerość.

-Duch nam je przyprowadził – wskazał rączką na padniętą faunę. – Byśmy mieli co jeść. Ja będę następny! Mnie weźmie do krainy marzeń!

Odstąpiła od niego o krok...

Gdyby wojowniczka nie miała białej jak wapń skóry, na pewno by zbladła...

Przestraszyła się tej szczerości w głosie, tego zadowolenia.

Nie miała pojęcia co wypaczyło umysł dziecka. Nie wiedziała jak się przed czymś takim bronić. Czuła się jakby ktoś odebrał jej miecz.

Chwyciła Sindeyę za ramię i pociągnęła za sobą.

-Ty wiesz co jest grane? Prawda? – Spytała ją.

-Jak miłuję złote krainy... Nie mam pojęcia.

-Słuchaj... – Nera spojrzała jej w oczy. – Cokolwiek nas dzieli i jakkolwiek się nie znosimy... Pracujmy razem.

Kapłanka pokiwała porozumiewawczo głową.

To nie był czas na kłótnie, to był czas na przymierza, nawet z wrogiem. Wszystko po to, by doczekać jutra... Kto jak kto, ale Shean Di, dla której spisek jest jak powietrze, potrafi rozpoznać kiedy w czas uciszyć emocje.

-Dobrze, Morite.

-Wingo?

-Już... już. – Doszedł do siebie.

-Albo jesteś z nami, pomożesz nam, a my jakoś wspólnie z tego wyjdziemy, albo chcesz być nieprzydatny, a już ci raz mówiłam co o takich sądzę.

-Tak... pomogę. – Ciężko dyszał.

Duchowa przewodniczka kazała zamknąć odrzwia gospody, gdy Baflin i Giovanni podeszli do reszty swych towarzyszy.

-Cóż się stało? – Spytał szlachcic, w jego głosie nie było już zabawnego tonu.

-Wiem wszystko – jęczał chłopak. – Teraz pamiętam. Ale... Nie wiem od czego zacząć... Jeśli mówiłbym od tak, nic byście nie zrozumieli... To strasznie skomplikowane!

-Może zacznijmy od tego ile mamy czasu? – Głos Giovanniego był znacznie chłodniejszy, opanowany.

-Do jutra rana... Wtedy przyjdzie, by się posilić.

-Kto? – Spytała Sindeya, samemu czując dreszcz strachu na karku.

-Nie wiem jak to wytłumaczyć... Musiałbym przedstawić cały kontekst, bo inaczej wyniknie jakiś chaos.

-Skoro mamy czas do jutra rana, to chyba opowiesz nam wszystko co potrzebne. – Skwitowała Nera.

***

Pozwolono im zostać w małym domostwie, do którego wprowadzono ich za pierwszym razem. Na prośbę Sindeyi, duchowa przewodniczka zobowiązała się powiadomić innych by nie przeszkadzali gościom, dlatego mogli porozmawiać w spokoju.

Wingo poprosił o coś do picia. Żłopał i żłopał, dzban za dzbanem, to nerwy wysuszały mu gardło na popiół.

Odstawił gliniany kubek.

Wszyscy przyglądali się mu wyczekując informacji.

-Żeby wszystko wytłumaczyć zacznę od początku... Oprócz pani – wskazał złotowłosą kapłankę - zapewne nikt nie wie jak działa magia, a w zasadzie jak magia realizuje się na tym świecie.

Popatrzyli po sobie przecząco kiwając głowami, prócz Sindeyi, jak słusznie podejrzewał.

-Chodzi o to, że żeby rzucić czar, należy „zagarnąć” energii astralnej z innej rzeczywistości. Żeby tego dokonać, magowie oddzielają w stanie medytacji duszę od ciała. W tą przestrzeń, która powstaje, wpływa magia. Gdy mag chce wykrzesać tą moc w postaci czaru, przepycha ją przez swoje ciało... Jak... Jak mięso przez maszynkę do mielenia. – Ujął to w dużym skrócie, sądząc, że takie obrazowe wyjaśnienia będą najlepsze. – Im większy czar, tym więcej trzeba tej energii wpuścić, a tym samym dalej się od ciała odsunąć w duchowym transie... Niestety, gdy dusza nazbyt oddali się od ciała, może nie powrócić. To jak z nurkowaniem... Zależność między nurkiem i wodą, a powierzchnią i powietrzem.

-Byli jednak tacy – kontynuował po przełknięciu śliny - którzy wiecznie śnili o potędze... I których ten sen zniszczył... Bo w magii nie ma potęgi, tylko samozatracenie. Ci wielcy czarodzieje, czarodziejki i czarnoksiężnicy, oraz wiedźmy jednakowoż doszli do wniosku, że da się zwiększyć swą magiczną moc, bez groźby trwałego oderwania od ciała. – Upił wody z kubka. – Wpadli na pomysł, że można tego dokonać niszcząc część swojej duszy... I nie mylili się! Wystarczyło zniszczyć jej cząstkę, bezpowrotnie stracić kawałek siebie, a można było wpuścić dodatkowe, ogromne porcje magii. Co więcej! Ta magia cały czas w nich była, bo zniszczony kawałek przypominał dziurę w beczce... Skutkiem tego, na dosyć silne czary w ogóle nie musieli wprawiać się w trans, lub jeśli już, był to skromny proces.

Wingo splótł palce i popatrzył z osobna na oczy każdego z zebranych.

-Byli jednak tacy, którym i to nie wystarczyło... Więc niszczyli coraz większe kawałki swojej duszy... I... I gdy w ciele było więcej dzikiej magii, niż ich samych, zaczęły się problemy. – Wziął głęboki wdech. – Z trudem utrzymywali kontrolę nad swoimi ciałami, w których było tak niewiele duszy, że zaczęły tracić swe formy. To... Te... Straszliwe okropieństwa, bestie, które niegdyś były ludźmi, wiecznie mutujące i zmieniające formy, w straszliwym cierpieniu, bez opamiętania, bez celu, bez jakiejkolwiek kontroli. Z ludzi w potwory, w wiecznie pękające, przewalające się hałdy mięsa i wnętrzności... – Wingo pokręcił głową z obrzydzeniem. – Ponoć przerażający widok.

-Czy to co tu grasuje - Nera spróbowała złapać trop - jest czymś takim?

Wingo zacisnął piąstkę i machnął nią w powietrzu.

-I tak... I nie... Czy mówi wam coś nazwa „Szklana Dolina”?

Wszyscy milczeli.

-Wiem co to... – Szepnęła Sindeya.

-To dobrze. Jeśli coś pomylę, pani mnie uzupełni, jeśli oczywiście to nie problem.

Wzruszyła ramionami.

-Tak... Zatem, te wszystkie istoty nie mogły grasować po świecie wolne. Nie dało się ich zabić, bo śmierć jako część życia i cel życia, została zniszczona wraz z formą tych, którzy marzyli o potędze. Dlatego Azariańscy magowie, wraz z paladynami stworzyli Szklaną Dolinę, więzienie dla tych istot strzeżone potężnymi zaklęciami, tak potężnymi, że niemożliwością jest odpieczętować ten istny „sarkofag”.

-Trudno wytłumaczyć, czym konkretnie jest Szklana Dolina. – Ciągnął dalej, drapiąc się po głowie. – To jest dolina w Azarii, na którą można spokojnie wejść, tylko, że nic tam nie ma, to zwykła dolina. Szklana Dolina, ta o której mówimy, jest... – Wyraźnie się plątał. – Tą samą, realną doliną, tylko, że zawieszoną w jednym punkcie w czasie. Będąc konkretnym... Ona „była”, kiedyś. To tak jakby bardzo szybko sporządzić obraz krainy tyle, że w przestrzeni. Czymś takim właśnie jest Szklana Dolina, a wrota do niej znajdują się w kolegium czarodziejów w Azarii. Dlatego siedziba magicznego stowarzyszenia jest prawie tak samo potężną fortecą, co Angad. Co więcej, same wrota są chronione magią, o jakiej nie śnili najpotężniejsi, których zdeformowane ciała pełzną przez Szklaną Dolinę. Są za razem wykonane z materii i za razem nie istnieją. Są potężną barierą, nie do ruszenia. Jeśli chcieć oddziaływać na wrota, trzeba by przejść na drugą stronę, ale to równa się ze śmiercią. Z naszej perspektywy, można przez nie patrzeć jak przez szkło, a wszystko po to, by młodzi studenci i idioci myślący o potędze, spojrzeli na horror jaki ich czeka gdy posuną się za daleko, na to jak mogą skończyć. Wrota nie istnieją w naszym świecie, bo są integralną częścią doliny, należą do innego czasu, po prostu u nas ich nie ma, ale wystarczy przekroczyć próg, wpaść na drugą stronę... I koniec. Dlatego, żeby cokolwiek na wrotach poczynić, trzeba najpierw przez nie przejść, bo jeśli by rzucić jakikolwiek czar, tu, w naszych realiach, przeleci on przez pustkę i rozbije się na szklanej powierzchni z drugiej strony.

-Dlaczego szklanej? – Spytał zaciekawiony szlachcic.

-Tam szaleje magia - dodała od siebie Sindeya. – Magia dzika i nieposkromiona. Pioruny czystej energii jakie nękały niegdyś zwykły grunt, dawno temu przetopiły dolinę... w szkło.

-Dokładnie. – Skwitował rudzielec.

-Nie rozumiem do czego zmierzasz. – Wtrąciła wojowniczka.

-Ach... Chwilkę, to bardzo ważne. – Wziął kolejny łyk zimnej wody. – W dawnych czasach, do doliny można było wejść, a potem z niej wyjść.

Nera uniosła brew.

-Też mi magiczne wrota... – Parsknęła.

-Nie, nie... Można było wejść i wyjść „normalnym”... Czyli istotom posiadającym swą formę. Organizmy wewnątrz, te bestie nie mogły się wydostać, bo nie posiadają własnej formy, ich organizmy nie mają celów, dusze są niestabilne. Człowiek to co innego... I tak przez lata magowie-badacze, alchemicy i inni wchodzili na teren doliny, by zebrać próbki do testów, poczynić obserwacje, sprawdzić stan bariery.

Nagle chłopak opuścił nieco głowę.

-Wtedy zdarzył się wypadek. – Powiedział ciężkim głosem. – Magowie nie przewidzieli jednego... Nie przewidzieli, że jakiś organizm może ewoluować... Z tym właśnie mamy do czynienia, z pomyłką tamtego dnia, ze stworzeniem ze Szklanej Doliny, które nie powinno nigdy powstać, które nie jest stworzone po to by egzystować w zwykłym świecie.

Niektórzy lekko otworzyli usta, w tym siedzący najbliżej czyli Nera i Giovanni.

-Coś dopadło naukowca?

-Nie... Wtedy szybko by sobie z tym poradzono. Było inaczej... Pewnego razu młody student, robiący notatki, podszedł do bariery, bo na ziemi zauważył coś co wyglądało jak ziarenko pszenicy... Pokryte lepką substancją... Ścieżka śluzu prowadziła przez wrota, lecz było za późno. Profesorowie poświęcili nam dużo czasu na opis bestii... W każdym razie, podniósł małe nasionko, a to momentalnie wgryzło się w jego palec... Uformowana, nowa żywa istota, której bariera nie rozpoznała, schowała się gdzieś w organizmie studenta rozpoczynając proces transformacji. I to dlatego bestia zbiegła... Ze strachu. Chłopak bał się powiedzieć profesorom o wszystkim, sądząc, że albo go zabiją, albo wtrącą do Szklanej Doliny, a tego nie chciał... Uciekł więc do lasu... Nie mogłem sobie tego przypomnieć, bo sądziłem, że to się nigdy nie zdarzy, a makabryczne opowieści miały nam być przestrogą... Mówią nań Cień Szaraka, bo przychodzi wtedy, gdy zające zaczynają żer, ale my z kumplami, nazwaliśmy go „Myślcem”.

-Myślec? – Spytała Nera.

-Tak... Bo grzebał w umysłach... Pamiętam jak byliśmy dzieciakami i straszyliśmy się tymi opowiastkami o stworze ze Szklanej Doliny. Jeden z moich kolegów zaśmiał się wtedy, że siódmy raz Myślec pojawi się żeby dopaść Winga, bo się nie uczy i ma słaby umysł, więc na pewno się do Winga dobierze... – Zatrząsł się. – Miał rację.

-Siódmy raz?

-Tak... Dotąd Myślec pojawił się tylko sześć razy...

-Aż tyle ich uciekło?

-Ależ nie... Gdy zabije się jednego, nasionko albo szuka kolejnego nosiciela, albo ukrywa się gdzieś i potrafi przeczekać nawet sześćset lat... A profesorowie mówili, pokazywali... „Patrzcie co się z wami stanie.” Po całym wypadku... Jeden z magów poświęcił się, zniszczył wielką część swej duszy, wypełnił się magią, przeszedł przez barierę i zanim jego ciało uległo mutacji, rzucił ostatnie, potężne zaklęcie, które zakazało jakimkolwiek formom opuszczania doliny...

-I to coś tutaj jest? Skąd wiesz?

-To ich zachowanie... Te znaki, węgiel i tamto dziecko... Wszystko się układa.

-Wongiel? – Baflin się zainteresował, skoro mowa o kopalnianych surowcach.

-Tak... Myślec nie znosi węgla. Co więcej jest to jedyna substancja, którą fizycznie widzi.

-To musik być cołkim ślepy.

-Ależ skąd... Wszystko co nas otacza, no prawie wszystko, ma w sobie węgiel. Drzewa, trawa, zwierzęta, my. Wszystko co żywe tylko, że węgiel jest bardziej rozproszony w organizmie, aniżeli w grudzie wyrwanej z ziemi. Żeby znak widział, trzeba go nakreślić węglem.

-A czemu akurat ten znak?

-A to zapewne czysty przypadek... Nad wrotami do Szklanej Doliny, jest ten znak umieszczony i określa tych co umiłowali magię do szaleństwa i w szaleństwie będą jej lojalni na zawsze. Prawdopodobnie, gdy ziarno dotarło do głowy swej ofiary, był to pierwszy obraz jaki poznało...

-Interesuje mnie czemu ten stwór miałby przychodzić w godzinie zająca... – Wtrąciła się wojowniczka. – Przecież są inne pory dnia, bardziej odpowiednie na atak.

Wingo przeczesał włosy.

-Bo Myślec potrafi spełniać marzenia... Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, nie fizycznie. Wnika w umysł i zostawia trwałe wrażenie spełnienia i wdzięczności... To tak jakby chcieć dostać jabłko. On to wyczuje i nagle da nam poczucie, że my to jabłko dostaliśmy i je mamy. Nie wiemy gdzie, to nie jest ważne, nie pamiętamy go, ale to też nie jest ważne... W naszych głowach tkwi przeświadczenie, że nasze życzenie zostało spełnione i jesteśmy za to bardzo wdzięczni... I dlatego przychodzi rankiem, w godzinie zająca. Bo im bardziej złożone marzenie, tym większego wkładu potrzebuje, a o poranku potrafi spełnić najprostsze marzenie każdego człowieka.

Baflin zamrugał oczami.

-Znaczy, że co?

-Kiedy budzisz się rano, musisz wstać wykonać obowiązki, jeszcze śpisz, płytko drzemiesz, ale już pierwsza myśl ci świta, że trzeba się ocknąć... O co prosisz?

Giovanni przygładził bródkę, ale nie w ten zawadiacki sposób jak dotąd... bardziej ponuro.

-Jeszcze chwilkę... – Wyszeptał. – Prosisz o „jeszcze chwilkę”.

-Dokładnie...

Nastała cisza, kiedy to wszyscy wpatrywali się w siebie nawzajem pytająco, wyczekując by ktoś przyznał się, że poprzedniego ranka, czy wcześniej słyszał jakieś głosy.

-Bardzo proste do spełnienia. – Wznowił chłopak. – Ale to nie wystarczy... Trzeba spełnić skryte marzenie, największe marzenie, by otumanić osobę. Spełnienie najprostszego, gwarantuje wdzięczność, a to oznacza, że gdy przyjdzie kolejnego dnia, lub nocy, grzebać w marzeniach, umysł ofiary nie będzie stawiać oporu. Wtedy to rozpoznaje swoje ofiary... To inteligentne stworzenie, nawet bardzo, więc potrafi docenić oszczędność. Kiedy wlezie wszystkim w głowy i zrobi co ma zrobić, obierze sobie jedną osobę, która pragnie czegoś tak bardzo, że za spełnienie marzenia, będzie bronić Myślca w każdy możliwy sposób, będzie bronić swoich marzeń jak opętana i będzie w stanie uwierzyć w absolutnie wszystko, co powie jej stwór, który spełnił najskrytsze marzenia... Obiera sobie „kapłana”, czy „kapłankę”.

-Duchowa przewodniczka?

-Tak... Wystarczy zauważyć jak się zachowuje i jak przemawia. Jest spełniona - dosłownie. O czymkolwiek marzyła, wierzy, że to ma. Choć wprawdzie to jej umysł jest daleko od rzeczywistości... W ten sposób Myślec buduje coś na kształt sekty, w której z pełnym entuzjazmem poświęca się jednostki.

-I co się stanie z tamtym dzieckiem?

-Tu zaczyna się najgorsza część... – Wingo znowu pobladł. – Przede wszystkim, muszę jeszcze wytłumaczyć, czemu nie ma tu dorosłych... Myślec zawsze za swoich „wyznawców” obiera marzycieli, którym łatwo jest coś wbić do głowy. Osoby, które twardo stąpają po ziemi, są realistami, bronią się przed jego ingerencją, dlatego najczęściej jest tak, że dzieci i młodzież związują swoich rodziców pewnej nocy, a stwór pomaga im dając starszym twardy sen, tak by ci się nie obudzili... Potem starsi poświęcani są jako pierwsi. – Podrapał się po łepetynie. – kiedy widziałem tego stwora na szkicach, był o, taki...

Pokazał im przestrzeń między palcem wskazującym, a kciukiem.

-Nie wiem jakie rozmiary ma w rzeczywistości, wiem za to jak wygląda... Skoncentruje się na głowie, która jest najważniejsza... jej należy się wystrzegać, bo przypomina łeb komara i zaopatrzona jest w taką samą „igłę”. Nie wolno się dać nią ukłuć! Nie wolno, nigdy, przenigdy...

-Albo? – Spytała wojowniczka.

-Albo po dniu z ofiary zostanie to, co z tamtego dziecka.

Baflin przełknął ślinę i postanowił to zapamiętać jako bardzo cenną informację. Giovanniego przeszył dreszcz, na chwilę odwrócił głowę wspominając odrażający obraz.

-Stwór wstrzykuje w ciało ofiary wydzielinę, która oddziela węgiel z zawartych w mózgowiu składników i minerałów... – Zgaga uderzyła w jego gardło. - Ofiara jest trawiona żywcem przez cały dzień, a potem Myślec przybywa, by wypić gotowy pokarm.

Sindeyi zrobiło się słabo...

-Oni wierzą, że to dusza ludzka zbiera się w głowie, dlatego tak pęcznieje... I przyjdzie duch lasu, który tą duszę uwolni...

Nera jako jedyna zachowała zimną krew. Nie dała ponieść się emocjom, trzeba analizować fakty.

-Jaki zasięg działania, ma ten... stwór? To znaczy, jak daleko sięga umysłem?

-Spokojnie objąłby znaczną część tego lasu.

-W takim razie, czemu nas nie dopadł?

Wingo odetchnął z ulgą, mogąc wreszcie mówić o szansach jakie mają w tej potyczce.

-Zauważyliście pewnie, że zachowywałem się jak szaleniec?

-Owszem. – Nera odpowiedziała, wzruszając ramionami.

-I źle zrobiłem, bo o mało doprowadziłbym do własnej śmierci.

-Pewnie, ucięłabym ci łeb...

-Nie o tym mówię... Jeśli wsiadłbym na koń i odjechał, Myślec zobaczyłby mnie. Potem dopiero zrozumiałem, że w grupie jesteśmy bezpieczni.

-A co to ma do rzeczy? – Wtrąciła złotowłosa kapłanka. - Mieszkańcy tej osady także żyją w grupie i jakoś im to nie pomogło.

-Bo mieszkańcy tej osady nie byli w zasięgu mocy kogoś z magicznym darem... – Odwzajemnił spojrzenie Sindeyi. – Konkretnie, telepaty. To dzięki tobie, pani, jeszcze żyjemy. – Wykonał skłon w jej kierunku.

Złotowłosa uniosła wysoko brwi nie mogąc uwierzyć w słowa chłopaka.

Brak komentarzy: