Wojciech Goligłowa

"Był to taki wiarus, goligłową zwany
co z ranka napadał na gościńce i furmany
co wiozły liczne krzynie kosztowności pełne
i on nań swój rapier, raczył puszczać dzielnie.
Uroiło się mu w gminie i w powiecie
zostać hersztem sławnym... może i na świecie.
Takej wąs zapuścił, choć z pieniądza słaby,
na szlacheckich dworach zapragnął zabawy.
I nie było pana, co przed wielkim strachem
nie chciał goligłowy, gościć pod swym dachem!
Ten nie znał szacunku, bo sam, że z landów prostych
ni pobożny nie był, cnotliwy, czy postny,
jakej się nie zabrał za córkę sędziego!
A ten pan z godnością! Basta! Dosyć tego!
Dobywa pałasza!
Za frak – chyc - Wojciecha!
I już miał mu krwi upuścić z gardzieli
lecz słudzy go odwlekli... Mówiąc
„Mości panie sędzio, nie dotrwacie niedzieli!”
***
Nie było w Cesarstwie cudów nad chojraka
co by z Wojtka zadrwił i jak dzieciaka,
zganił i z dworu wygnał!
***
Temu Wojciech zwoła kompaniję swoją...
Kłaść rozkazu na rabunki! Tak gniewnie rozprawia
Bić w zajazda, upić trunki! Goligłowa wznawia!
Bo to byle nie kto!
Jemu grozić mogą?!
On już ich pouczy!
Tedy Wojciech nogą,
izby drzwi wybija! Wpada do majątku!
Gospodarza córkę skuloną w kątku,
zerwał i na ramię rzucił! Przypiął na luzaku!
A sędziemu przyrzekł, że skończy na haku –
jego truchło! Bo jak Wojciech miał w zwyczaju,
każdem adwersarza przed w groby wpędzeniem
osobiście zajął się głowy „ogoleniem”.
Tak i znalazł sędziego! Wybił z dłoni szablę!
Ręką majtną raz... spieszno kończąc walkę...
***
Tak zabrał córuchnę, a ta nie wiedziała
że rodzina ojca bez głowy zastała...
***
Tak hulał Wojciech, za gwałt dobrze znany!
Puszczał z dymem dwory, pałacyki i w ściany
licznych majątków wchodził, triumfalnym krokiem.
Kłaniali przed niem szlachcice, śledząc rapier wzrokiem.
Tak się żywot dłużył na Zaudrańskim stepie
gdzie pod rządem zbuja każdy biedę klepie.
***
Za rok miał powrócić, Anzelm, syn sędziego,
z wojny z Viańskimi łotrzykami...
A że wojna, co wam pomną na każdym rozdziale
duch to jest i żywioł - przewidywalny? Wcale!
Tak Anzelm wrócił do domu ojcowego
nie zastając w progach ni śladu żywego.
Miał powodu, bo kampania owocna!
Rozejm i sojusz! Wieść to dobra – mocna.
Miano znów otworzyć kupieckie szlaki
w dobrobycie w polach ścigałyby dzieciaki...
Lecz dwór opustoszał... W ogrodzie, przy altanie
gdzie kiedyś z siostrą, na małej polanie
jak berbecie ścigali się i grali, nim w wiek dojrzały
Anzelma wciągnęły obowiązki.... Mogiły stały...
***
Grób ojca, matki, ciotek dwóch i babki...
Lecz nie Agnieszki – siostry oficera.
Postanowił Anzelm zasięgnąć języka
i ująć głowy z torsu gbura, łotrzyka,
co w dom jego wtargnął i zaczął szabrować!
Jekej z niem już skończy, to będą balować,
szczury - w ciele nieboszczyka...
***
Dowiedział się tedy, że najmężniejszym z wojów, Wojciech obezwany!
Ruszył mu na spotkanie, pełen dumy, piany! Piany gniewu!
***
Znalazł Goligłowę nad wodą, przy bogatym dworze.
Z ukrycia spogląda kto w ogrodzie... Boże!
Toż siostra jego! Uśmiechnięta i radosna,
przy kołysce siedzi, na jej twarzy żadna troska!
Wojciech Goligłowa, fajkę pykając,
ryby z mostu łowi, do dziewczyny wołając:
„Najdroższa!”
Jak nie piorun trafił Anzelma młodego,
krzywdy odkupienia i honoru ojcowego,
zapragnął bo to słusznie! Ale widząc dziewczynę,
małe rączki smyka i jej różaną minę,
zwątpił czy podoła dać jej co ten zbój...
Jego wszak majątek wart tyle co gnój.
Dopadł Agnieszkę, po cichu, po kryjomu
namawiając by z nim, wróciła do domu.
Że razem odbudują, co zepsuł Goligłowa,
że warto zacząć życie, od początku, od nowa.
Ale ona się zapiera, odmawia i wzbrania,
a nawet namawia Anzelma do zostania.
Mówi, że Wojciech, grabił, palił i rabował,
dziesięcinę co magnaci z chłopstwa zdzierali...
On ją kładł na kościół, na wojnę – by wygrali,
on za złupione pieniądze szlacheckie,
dotował lazarety. Chłopskie, nie kupieckie.
Gdy sędziowie, grabiowie wszelacy
uciskali lud, on ruszał do pracy.
I choć srogi był, porywczy – to prawda
znany z zatargów, udziałów w zajazdach,
to każdy ma swe strony i te złe i dobre,
a Wojciech choć nie anioł, ludziom służy szczodrze.
***
Kiedy ci mówili, młody oficerze,
że na tych ziemiach magnat biedny szczerze,
zapomniały dodać liczne pasibrzuchy,
że tu Wojciech Goligłowa nad pastuchy,
oraz chłopy, jest rycerzem prawa,
on nie da się omamić, temu co się wmawia,
że chłop się jeno słuchać winien i basta!
A kto mnie będzie chciał? Gdy mam syna z innym?
Kto mnie weźmie za żonę, jaki?
Zatroskała się Agnieszka.
***
Człowiek bywa kolorowy,
jak nastroje Goligłowy.
Choć ten zabijał w afekcie,
Anzelm widział po subiekcie
i nie dostrzegł, co widoczne...
***
Z takim wnioskiem wielu zwleka...
Nawet w tym bandziorze, tkwi cząstka człowieka."